Za nami niemal cała pierwsza seria meczów w NBA. Do rozstrzygnięcia pozostał już tylko pojedynek Ostróg z Miśkami z Memphis. Znamy, więc już trzy z czterech par półfinałowych w NBA Play-off. Jest, więc czas, by pokusić się o pierwsze analizy tego, co oglądaliśmy oraz tego, co może być nam dane do obejrzenia.
Na pierwszy ogień idą Byki. Głównie, dlatego że mają zawodnika, który robi zdecydowaną różnicę. Pierwsza runda nie była dla nich wcale łatwa, gdyż niedoceniani Pacers postawili poważny opór pokazując ofensywny pazur. We wszystkich meczach fenomenalnie zagrał oczywiście Rose, który wydaje się, iż wreszcie posiadł magiczną wiedzę dotyczącą tego, jak być liderem zespołu, który potrafi brać ciężar gry na siebie zawsze wtedy, gdy tego najbardziej potrzeba. Okazuje się też, że jak przystało na zawodnika wielkiego formatu nawet zdrowotne problemy nie przeszkodziły Derrickowi w jego wyczynach. Pacers polowali na Rose'a od pierwszego meczu i wreszcie udało się, gdy w czwartym, ostatecznie przegranym przez Byki, meczu wbiegając pod kosz Rose odbił się od dwóch zawodników Indiany i niefortunnie upadając skręcił kostkę. Mecz jednak dokończył, choć nie potrafił pomóc swojemu zespołowi, tak jakby chciał. W kolejnym meczu już w hali Bulls kibice tej ekipy mogli dzięki temu uwierzyć w magię jaką w tym sezonie rozsiewa Wielki Poohdini. Z podkręconą kostką pełną bandaży i z założonym stabilizatorem Rose nadal był nie do powstrzymania tym razem nie mogąc, tak łatwo, jak to zwykle czyni atakować tablicy, kąsał Pacers celnymi, co nie jest u niego standardem, rzutami z dystansu. Paradoksalnie ta sytuacja może okazać się zbawienna dla Byków. W czwartym meczu, gdy Rose ewidentnie grał, tak by jak najmniej nadwyrężać kontuzjowaną nogę obudziła się słynna defensywa Bulls z sezonu zasadniczego. Dało to efekt w postaci odrobienia niemal całej 16 punktowej straty z końca trzeciej kwarty i szansę na powalczenie o zwycięstwo. Nie udało się, ale w kolejnym piątym meczu przebudzona drużyna, z większym wsparciem Rose'a, rozniosła Indianę pieczętując awans do półfinałów. To przebudzenie warto zapamiętać, gdyż właśnie chwile konsolidujące zespoły są często kluczem w wielu sportach drużynowych.
Rywalem byków w półfinale będą, zaś Jastrzębie, które w sześciu meczach odprawili z kwitkiem one-Man-team, czyli Orlando Magic. Wykorzystali, więc to, co zyskali na początku, a więc odebranie Magikom przewagi własnego parkietu. Ta para wydawała się najbardziej wyrównana i jednocześnie najbardziej nieprzewidywalna. Okazało się, że w porównaniu do zeszłego sezonu nastąpiła potężna degradacja gry Magic i niewielki postęp w grze Hawks. Ekipę z Orlando pogrążyło, jak dla mnie to, że tylko Howard uniósł ciężar odpowiedzialności. Reszta zawodników na przestrzeni całych play-off zawiodła i cała koncepcja sukcesu sezonowych wymian i transferów rozmyła się, jak bańka mydlana. W Orlando, czyli jednym z najdroższych klubów NBA, powinni mieć poważny ból głowy, co dalej robić z tą drużyną, ale wróćmy do zwycięzców. Hawks zagrali poprawnie, ale jak dla mnie znów zdarzały im się wahania formy, tak jak w sezonie zasadniczym. Takie okresy ofensywnej niemocy z Bykami zdarzyć im się nie mogą, jeśli marzą o zwycięstwie. Oceniając ten półfinał należy powiedzieć, że obie drużyny mają porównywalną pod względem wartości ławkę, ale problemem Hawks jest brak lidera. Smith nie zawsze unosi ciężar odpowiedzialności, a będzie musiał się zmierzyć z o wiele wartościowszym graczem, niż Turkoglu, czyli Dengiem. Dodatkowo nie ma szans, by Crawford szalał, tak jak w meczach z Magic, gdyż SG u Byków to pozycja typowo defensywna z dwoma dobrymi w tym względzie zawodnikami: Bogansem i Brewerem. Problemem jest też zapewne, jak grać pod koszem, bo Hoford na PF to koncepcja, która mogła się sprawdzić z Magic, ale szans na powtórkę z Bulls nie ma. Boozer, jak na razie gra w defensywie jeszcze większą katastrofę, niż w sezonie zasadniczym, ale nie wierzę, że przeciw Noahowi i Gibsonowi wyjdą z jakimikolwiek szansami Pachulia, czy Collins, gdyż to nie ta klasa, zwłaszcza w ofensywie. Być może będą długie momenty, gdy znów będziemy oglądać niski skład Atlanty ze Smithem na PF i Hofordem na centrze. Przeciw Bulls da się, tak grać, choć jeśli ofensywnie przebudzi się jeszcze Boozer to pojedynek z Hawks może bardzo przypominać ten z Pacers, zwłaszcza że Rose wydaje się nie do zatrzymania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz